Trudno mi to sprecyzować... To nie jest coś, co... coś, co mogę ująć tak po prostu. Ot, tak według zachcianki.
To tak, jakby ktoś przełożył zeschnięty kwiatek w twoim pokoju na inne miejsce. Z półki na podłogę w kącie. Z kąta do wyrwy w ścianie. W wyrwy w ścianie znów na tę samą półkę. W dokładnie to samo miejsce, które ten zeschnięty kwiatek poprzednio zamieszkiwał.
Wiesz, że coś jest nie tak, jak być powinno. Właściwie, to wiesz, że teraz wszystko jest tak, jak być powinno. Wiesz jednak, że przez chwilę nie było. Czujesz to.
Nie możesz jednak określić, co do jasnej cholery dokładnie.
Mam tak samo. Czuję, że gdy mruknęłam coś się zmieniło. Potem wróciło, aby mnie zmylić. I tak w kółko.
Czuję też, że to moja wina. To ode mnie to się zaczęło. Nie byłoby zeschniętego kwiatka, gdybym go sobie nie wyobraziła. Wyobrażam sobie dużo więcej rzeczy.
Stąd dobrze było się upewnić, że mama żyje. Nawet jeśli nie żyje, a jedynie istnieje. To uspokajające.
To ja jestem powodem. Jestem kompasem. W tych czasach to niezwykle trudne. Na tych wodach północ ciągle goni własny ogon.
Czuję, że coś nie tak.
Czy to nie jest piękne, że ja czuję?